Światła choinkowe w całej swojej rozciągłości mrugały
lampkami jak oczy klubowych niewiast w ostatnich godzinach łowów, tuż przed tym
jak wodopój zostaje zamknięty. Dokładnie wtedy, gdy lwy o poszarpanych
grzywach, głodne mięsa udają się w kierunku swoich legowisk. Zataczając się w
wygłodniałym amoku wypatrują chociażby jaszczurki rozciągniętej na rozgrzanym
od słońca głazie.
Na krawędzi wzroku koc zawinięty w rulon, jak gdyby wtulony
w siebie samego. Bezlitośnie ściśnięty, wprasowany we własny schemat. Tak
bardzo wtłoczony w swoją ramę, że po rozciągnięciu usłyszałoby się głos starego
skrzata o włochatych stopach. Jak masło rozsmarowane na zbyt wielkiej kromce
chleba.
Codzienność. Istota codzienności zawarta w małych
przedmiotach.
Codzienność wynikiem przeszłości i każdego z wyborów.
Popatrzyłem na kapcie w różowe króliczki.
Uśmiechnąłem się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz