Najwięcej czasu w życiu przeżyłem analizując własne wspomnienia.
Jak wyglądałaby ta nitka, gdybym ją szarpnął, naciągnął w
innym momencie?
Czy żyłbym, istniałbym teraz?
Tak trudno nam uświadomić sobie, że to koniec. Że nie
cofniemy się z aktualną wiedzą do jakiegoś punktu w przeszłości, nie wykorzystamy
tego co wiemy.
Tak trudno nam przyznać, że w tych życiowych punktach
wykonaliśmy dokładnie to co uznaliśmy za słuszne, lub też stchórzyliśmy i nigdy
nie poznamy tej drugiej ścieżki.
Jak pewni jesteśmy w przeszłości. Pewni scenariusza, które
wytworzyło nasze dzisiejsze ja.
To jak bajka, w której romantyczna opowieść kończy się na
romantycznym pocałunku, i żyli długo i szczęśliwie. A przecież w tym momencie
ta bajka powinna się zacząć.
Czy zmieniłbyś coś, ale tak naprawdę?
Uważasz, że wszystkie kroki które wykonałem doprowadziły
mnie do tego kim jestem teraz? I tego że istnieję? I tego, że mogę się nad tym
zastanawiać?
Nawet odrobinę? Nic byś nie zmienił? Nie nagiął?
Czegokolwiek?
Pilnowałem J. na zejściu trzecią godzinę. Jego serce miało przestać
bić już ze dwie temu. A nadal się nie poddawało. Dodatkowo całkiem dotleniony
mózg nadal wstrzymał się przed wezwaniem karetki i wypluwał z siebie tę stertę
śmieci.
- Obawiam się, że świat jeszcze przez kilka lat będzie
zmuszony przyciągać do siebie siłami grawitacji tę kupę gówna, którą nazywasz
mózgiem. Spierdalaj do domu – zaciągnąłem się końcówką peta – i jeśli potrafisz
zmienić przeszłość, to zrób to właśnie teraz. Jeden raz. Jeśli Ci się nie uda,
to odór Twojego oddechu przy wysrywaniu tych wszystkich wątpliwości nie jest
wart powtórzenia tej próby.
Nigdy.
Kiedykolwiek.
Odejdź.